Daniel od zawsze marzył o aktorstwie. Był wrażliwy, pełen emocji i czuł, że ma talent do odgrywania głębokich, prawdziwych ról. Uważał też, że w teatralnym świecie dużo bardziej liczy się charyzma i pewność siebie, a jego subtelność nie znajdzie uznania.
Jak myślał, tak było… Gdy trafił do szkoły aktorskiej, szybko znalazł potwierdzenie, że jego naturalność i delikatność nie są atutami. Niektórzy nauczyciele i koledzy wymagali, by był bardziej wyrazisty, bardziej dominujący. Wierzył, że jeśli stanie się tym, kogo oczekują, zostanie pokochany. Wkładał całe serce w kolejne role, dopasowywał się do oczekiwań, odgrywał scenariusze tak, jak nakazywano. Ale im bardziej starał się dopasować, tym bardziej go odrzucano. Coraz bardziej zestresowany grał w kolejnych sztukach i za każdym razem kiedy był krytykowany czy pomijany (nie więcej niż inni) znajdował potwierdzenie swoich przekonań o sobie. W końcu, po najważniejszym dla niego przedstawieniu, które miało dać mu upragnioną rolę w filmie, został odrzucony.
Załamał się. Nie mógł zrozumieć, dlaczego tak się stało. Włożył w to tyle pracy, tyle poświęcił, starał się być kimś, kogo – jak sądził – pokochają. Po premierze usiadł sam w pustym teatrze, wpatrując się w scenę, na której przed chwilą występował. W głowie huczały mu słowa krytyków: „nijaki”, „bez charyzmy”, „przeciętny”. A potem przyszły jeszcze gorsze słowa – od tych, których uważał za przychylnych. Śmiali się z niego, kwestionowali jego talent, a on sam zaczął w to wierzyć. W końcu porzucił aktorstwo.
Znajomy polecił mu pracę w sprzedaży ubezpieczeń. To nie było to, czego chciał, ale musiał z czegoś żyć. Początkowo nienawidził tej pracy, czuł, że zdradził samego siebie, ale z czasem zaczął być coraz lepszy. Był elokwentny, umiał słuchać ludzi i rozumieć ich emocje – to, czego nauczył się jako aktor, teraz wykorzystywał w negocjacjach. Wkrótce zaczął zarabiać duże pieniądze, podróżować, osiągać sukcesy. Miał piękne mieszkanie, drogie garnitury, imponujące prowizje. Ale wciąż był nieszczęśliwy.
Pewnego dnia, pełen frustracji i niezadowolenia ze swojego życia, wrócił do mieszkania i nagle, niemal bezwiednie, zaczął grać. Stał sam przed sobą w lustrze i pozwolił swojej wyobraźni płynąć. Nie bał się oceny, nie przejmował się, co pomyśli świat. W jego głowie narodził się monodram – opowieść o człowieku takim jak on, który poszedł do sklepu wymienić swój charakter na inny, wierząc, że tylko wtedy zostanie pokochany i będzie mógł być sobą. Wciągnął się w tę grę całym sobą, czuł prawdziwą pasję. W końcu, zmęczony, usiadł pod ścianą i nagle uderzyło go jedno pytanie: „Co ja właściwie robię? Jakie to ma znaczenie, skoro gram tylko dla siebie, bez widowni?”
Wtedy w wyobraźni Daniela rozegrała się scena finałowa.
W sklepie z charakterami spotkał ekspedientkę, która zaproponowała mu wymianę – ale tylko w jednej opcji: mógł stać się kimś zupełnie innym, człowiekiem o innym temperamencie i jasno określonej przyszłości jako pilot samolotu.
Daniel wściekł się – przecież nie o to mu chodziło! Zaczął krzyczeć, że chce być kimś innym, ale w swoim zawodzie, chce być aktorem, którego ludzie pokochają.
Wtedy ekspedientka spojrzała mu głęboko w oczy i spokojnie powiedziała: „Masz już wszystko, czego szukasz.”
Dosłownie zagotował się ze złości. Przecież próbował! Starał się i zawiódł! Już miał się załamać, kiedy ekspedientka chwyciła go za rękę i powiedziała: „Próbowałeś być aktorem, ale nigdy nie byłeś sobą. Chciałeś spełnić cudze oczekiwania, zamiast zaufać sobie. Nie dziw się, że nie znalazłeś w tym szczęścia.”
W tej chwili coś w nim pękło. Przypomniał sobie wszystkie lata spędzone na udawaniu, na walce o uznanie, której nigdy nie wygrał. Poczuł, że kobieta ma rację. Zapytał więc: „Co mam teraz zrobić?”
Uśmiechnęła się. „Wróć do wymarzonego zawodu. Ale tym razem, poza wchodzeniem w role na scenie, poza grą – bądź już zawsze sobą. Takim, jakim jesteś. I wtedy ludzie cię pokochają. Nie za coś. Za prawdziwość.”
Daniel ocknął się. Siedział na podłodze we własnym mieszkaniu, jakby właśnie przebudził się z głębokiego snu.
Myślał o tym doświadczeniu przez kilka dni, rozważał każde słowo, aż w końcu postanowił spróbować. Wrócił do teatru. Po raz pierwszy od lat wyszedł na scenę bez strachu, bez udawania, po prostu jako on sam. I wtedy stało się dokładnie tak, jak mówiła ekspedientka. Publiczność zobaczyła go prawdziwego. I pokochała.
Bo on sam pokochał siebie pierwszy.
A Ty? Czy grasz jakąś nieswoją rolę?